niedziela, 4 czerwca 2017

Duodecima Realu Madryt

Wielkie nadzieje rozbudził we mnie wczoraj Juventus, po świetnie rozegranej pierwszej połowie finałowego spotkania Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt. Turyńczycy bardzo dobrze pracowali na całej długości i szerokości boiska, pressingiem zmuszali przeciwnika do błędów w rozegraniu piłki, a sami groźnie atakowali, zmuszając defensywę "Królewskich" do ratowania się przed stratą bramki. Szczególnie pierwsze 10 minut upłynęły pod ich dyktando. Niestety, wynik po 45 minutach nie był dla drużyny Allegriego idealny - w 20. minucie kontr-incydent w wykonaniu Realu zakończył się trafieniem Ronaldo. Na tę bramkę odpowiedział Mandżukić, cudownym strzałem z powietrza lobując bezradnego Navasa i wyrównując stan rywalizacji. Do końca pierwszej części gry wynik się nie zmienił, ale zapowiadało się wielkie widowisko...

I na nadziejach się skończyło. Z niewiadomych przyczyn, Allegri w szatni podmienił swoich zawodników na jakieś alternatywy alternatyw, natomiast Zidane natchnął podopiecznych wolą walki, napoił magicznym napojem oraz - przede wszystkim - uporządkował grę, całkowicie neutralizując zalety Juventusu. Madryt po przerwie zdominował spotkanie, odwracając przebieg wydarzeń na boisku. "Starej Damie" zabrakło zarówno sił, jak i pomysłu na przeciwstawienie się pressingowi i incydentom "los Blancos". Wystarczy wspomnieć, że przedstawiona w pewnym momencie statystyka drugiej połowy wykazała 61% posiadania piłki i 6 strzałów Realu, podczas gdy Juve nawet nie zagroziło bramce przeciwnika. Mecz był tak naprawdę już rozstrzygnięty, nawet przed trafieniem Casemiro na 2:1 - Real zaczął po prostu grać swoje, bawić się piłką i rządzić na boisku i wyłącznie katastrofa mogła odebrać im zwycięstwo.

Ponad trzy tygodnie temu pisałem, że styl Realu Madryt będzie bardzo trudny dla Juve - Turyńczycy moim zdaniem zbyt słabo bronią się przed incydentami bocznymi sektorami i Real mógł to wykorzystać:

http://placareial14.blogspot.com/2017/05/juz-prawie-znamy-finalistow-tegorocznej.html

I dokładnie tak się stało - aż trzy bramki padły właśnie po akcji skrzydłem i wyłożeniu piłki napastnikowi. Najpierw Carvajal, a później Modrić idealnie obsłużyli Ronaldo, pod koniec także Marcelo asystował Asensio. Gdybyśmy się uparli, identyczny scenariusz dostrzeglibyśmy przed trafieniem Casemiro: Benzema po swojej akcji na lewym skrzydle podał "na szesnaście" do Kroosa i padł strzał, po którym defensywa dość rozpaczliwie wybiła piłkę prosto pod nogi brazylijskiego pomocnika Realu. Zidane najwidoczniej dobrze rozpracował słabości Juventusu oraz świetnie wykorzystał zalety swoich piłkarzy: szybkość Carvajala, mobilność Modricia, drybling Marcelo, instynkt Ronaldo. Tak naprawdę prostymi środkami doprowadził do celu - cóż, w prostocie tkwi siła, a elastyczność taktyczna i wszechstronność zawodników w posiadanej kadrze ułatwia starcia z kolejnymi rywalami.

I tego właśnie (poza oczywiście skutecznością) zabrakło Barcelonie, gdy mierzyła się z Juventusem. Messi zajmował się głównie środkową strefą, tradycyjnie wykonując całą robotę pomocników, którzy niewiele wnosili do gry. Na prawej stronie pozostał osamotniony Roberto - cała strefa przez większość czasu była więc "jałowa". Juventus nie musiał zabezpieczać obydwu swoich flanek, mogąc skupić uwagę na najgroźniejszych Messim i Neymarze. I tyle wystarczyło! Barcelona zupełnie nie potrafiła się dostosować taktycznie, wciąż licząc że Messi - jak zwykle - załatwi sprawę swoim geniuszem. Niestety, tym razem to było o wiele za mało, a wykorzystujący nieskomplikowane metody kolektyw Realu Madryt okazał się o wiele skuteczniejszy, jeśli chodzi o forsowanie włoskiego muru defensywnego.

Tradycyjnie, słówko o pracy arbitrów. Tym razem prawie nie było się do czego przyczepić - może oprócz drobnych błędów, jak nieprzyznanie rzutu wolnego po możliwym zagraniu ręką przez Ronaldo (gdy bronił "w murze") oraz później za faul na Isco przed polem karnym (52. minuta, jeśli mnie pamięć nie myli). Dopiero przy stanie 1:3 miała miejsce szerzej komentowana akcja: wyrzucenie z boiska Cuadrado. Czy słuszne? Moim zdaniem jak najbardziej. Kolumbijczyk od momentu wejścia na boisko przejawiał skłonności agresywne: najpierw ostro zaatakował wślizgiem od tyłu Ronaldo (sluszna żółta kartka), chwilę później bezpardonowo szarżował wyprostowaną nogą (bez kary), by swój mały recital zakończyć zupełnie niepotrzebnym nadepnięciem Ramosa (druga kartka i bilet pod prysznic dla tego zawodnika). Oczywiście Sergio Ramos w teatralny sposób "umierał" po tym zagraniu co najmniej jakby został uderzony w szczepionkę... ale niespecjalnie zmienia to fakt, że Cuadrado zachował się debilnie i w sumie ostatecznie przekreślił szanse swojego zespołu.

Duodecima staje się faktem, Real zgarnia trzeci puchar w ciągu czterech lat i - jak już pisałem niedawno - niewiele zapowiada, by sytuacja miała się diametralnie zmienić. Nikt kluczowy z Madrytu nie odejdzie (ewentualne sprzedaże Jamesa, Bale'a i Moraty na pewno nie osłabią drużyny, ponieważ jej siła tkwi gdzie indziej). Barcelona może albo liczyć na szczęście, albo zrobić krok naprzód, by przerwać doskonałą passę Realu pod skrzydłami francuskiego szkoleniowca...

PS. Czyżby ktoś się włamał na naszego bloga i w moim tekście słowo "atak" zostało zamienione na "incydent"?

niedziela, 28 maja 2017

Analiza meczu FC Barcelona - Manchester United


28 maja 2017 roku, dziś przypada szósta rocznica zdobycia czwartego Pucharu Ligi Mistrzów, przez FC Barcelonę. Z racji tego postanowiłem zrobić analizę tego fantastycznego finału. Zapraszam!

Tak prezentowały się składy obydwóch zespołów, bez żadnych niespodzianek po obu stronach.

Mecz początkowo przebiegał pod dyktando Manchesteru United, który przez pierwsze 10 minut napierał na nieco przestraszoną Blaugranę.

Pierwszą groźną sytuację stworzyli sobie piłkarze Red Devils. Carrick przechwycił straconą przez Busquetsa piłkę i podał do Javiera Hernandeza, którego strzał został zablokowany przez Pique.

W 10 minucie Giggs zagrał prostopadłą piłkę skierowaną do Chicharito.
Mogło dojść do bramki samobójczej, gdyż doszło do nieporozumienia między Valdesem, a Pique, na szczęście sytuacja skończyła się na korzyść Dumy Katalonii.

Po 10-ciu minutach szturmu graczy United, Barcelona zaczęła kontrolować spotkanie i cierpliwie rozgrywała piłkę z Xavim na czele.

Do pierwszej dogodnej sytuacji, Barca doprowadziła w 16-tej minucie, Villa dograł do Xaviego, który dośrodkował w pole karne, a Pedro spudłował.

Pierwsza bramka Barcelony miała swój zalążek w wybiciu piłki przez Pique, która wylądowała na nodze Xaviego, odgrywającego do Iniesty.
Potem Don Andres wymienił podanie z Busquetsem, a następnie prostopadłym zagraniem, uruchomił niezastąpioną Szóstkę Blaugrany.
Xavi poprowadził futbolówkę kilkanaście metrów, zwodząc przy tym Giggsa, kończąc prostopadłym podaniem między obrońcami do Pedro zdobywającego gola. Cała akcja trwała zaledwie 12 sekund.

Po zdobyciu bramki, Katalończycy coraz bardziej naznaczali swoją dominację, a dwaj dyrygenci barcelońskiej orkiestry, Xavi i Iniesta, świetnie rozprowadzali piłkę, dystrybuując ją z jednego skrzydła, na drugie.

W 34-tej minucie, podopieczni Alexa Fergusona pokazali, że jeszcze nie zamierzają składać broni w tym meczu i bezbłędną akcją doprowadzili do wyrównania. Pressing Barcy, mimo że przez cały mecz okazywał się skuteczny, tak w tym przypadku było inaczej. Wayne Rooney ustanowił wynik pierwszej połowy.

Drugą połowę Duma Katalonii rozpoczęła z przytupem, tłamsząc rywala na jego połowie. Zwróćcie uwagę ilu zawodników Czerwonych Diabłów znajduje się we własnym polu karnym. Niesamowite, jak Barca zepchnęła przeciwników do tak głębokiej defensywy (i to w spotkaniu finałowym).


Drugi gol zdobyty przez Katalończyków jest bardzo powiązany z akcją bramkową Manchesteru. Już wyjaśniam dlaczego. Tyczy się to oczywiście pressingu podopiecznych Guardioli. Jak już wspominałem, funkcjonował on w tym meczu na najwyższym poziomie, powodując to, że margines błędu oponentów równał się 0. Tak było i w tym przypadku, Park Ji-sung niedokładnie zagrał do Rooneya i piłka już należała do Barcelony.
Po przechwyceniu futbolówki, Barcelona na nowo budowała akcję, wymieniając piłkę w środkowej strefie. Dwaj mali (wielcy) Hiszpanie wymieniali między sobą podanie.
Jeden z nich, mający na koszulce numer 8, asystował do Messiego, pokonującego Van der Sara mocnym strzałem po ziemi, w środek bramki. Zapewne tej bramce przyczynił się również Park Ji-sung, który, jak widać na załączonych zrzutach ekranu, nieudolnie próbował przechwycić piłkę, tworząc lukę w zasiekach obronnych, którą bezwzględnie wykorzystał pan z numerem 10. Jednakże pamiętajmy, futbol to gra błędów, wygra ten, kto popełni ich najmniej.

Ostatnia bramka, zdobyta w tym spotkaniu, to istny popis geniuszu Leo Messiego, mądrości Sergio Busquetsa i finezyjności Davida Villi. Najpierw Atomowa Pchła zwodzi Naniego, po czym robi szum w polu karnym Czerwonych Diabłów. Następnie świetne przeczytanie gry przez Sergio i jednocześnie asysta do Villi. UNBELIEVABLE!

Konsekwentnie od początku drugiej połowy, Barcelona ani razu nie dała przejąć inicjatywy piłkarzom z czerwonej części Manchesteru. Po ostatniej bramce Manchester stworzył jeszcze z dwie sytuacje, przy również dwóch Barcy, ale nie stanowiły żadnego zagrożenia dla bramki strzeżonej przez Victora Valdesa.

Ten sukces miał wielu ojców, największy udział przypadł zapewne Pep Guardiola, a z zawodników trudno wymienić tylko jednego. Przyjrzyjmy się im.

1. Leo Messi. Argentyńczyk zaliczył jedno z najlepszych spotkań w karierze. Miał bezpośredni udział przy drugiej bramce i wielki udział przy trzeciej. W tym meczu miał 10 udanych dryblingów, zaliczył 100 podań, z czego 92 było celnych, oraz oddał 5 strzałów, z czego jeden wylądował w siatce. Tak prezentowała się jego heatmapa:
2. Xavi Hernandez. Piłkarz rodem z Terrasy, podobnie jak Messi, zagrał jedno z najlepszych spotkań w swojej pięknej karierze. Niesamowite, jak regulował tempo gry, wykonał 148 podań, z czego 141 celnych. 5 kluczowych piłek, z czego jedna niewiarygodna asysta. Warto dodać, że przebiegł najwięcej w finale, po zakończeniu spotkania miał w nogach 11 950 metrów. Tak prezentowała się jego heatmapa:
3. Andres Iniesta. Drugi dyrygent barcelońskiej orkiestry w tym spotkaniu. 5 kluczowych podań, wielki udział przy dwóch bramkach Barcy. 115 podań, z czego 107 celnych. Również przebiegł dużo w tym meczu, bo 10 638 metrów. Oto jego heatmapa:
4. Javier Mascherano i Gerard Pique. Nie sposób wyróżnić również tej dwójki defensorów, po dosyć niemrawym początku, stanowili o sile defensywnej swojego zespołu, obaj wygrali 80% pojedynków.

5. Sergio Busquets. Wielki mecz rozgrywał również defensywny pomocnik Barcelony, który swoją bajeczną techniką wprawiał w osłupienie nie tylko piłkarzy Manchesteru.
Ta sytuacja to ozdoba spotkania.

Można by jeszcze wymienić wszystkich graczy Barcelony, bo każdy dołożył cegiełkę do tego sukcesu.

Ten mecz był wielki nie tylko ze względu na niesamowity poziom sportowy, ale także z takich gestów, jak oddanie opaski kapitana, przez Puyola, Abidalowi – człowiekowi legendzie. NAJLEPSZA DRUŻYNA W HISTORII!1!1!1!

Pozdrawiam, Kacper

poniedziałek, 22 maja 2017

Cudów nie było, Barcelona wice-mistrzem

Modły szejka Abdullaha Al-Thaniego (właściciela Malagi, który mocno się zirytował zachowaniem katalońskich dziennikarzy) zostały wysłuchane i Barca tytułu mistrzowskiego nie zdobyła. W jej ostatnim spotkaniu ligowym emocji nie zabrakło (mizerna skuteczność, kompromitujące zachowanie Alby, remontada i cudny rajd Messiego na deser), ale zabrakło najważniejszego: potknięcia Realu. Podopieczni Zidana szybko objęli prowadzenie w swoim meczu, w drugiej połowie jeszcze je podwyższyli i mogli już właściwie rozpoczynać świętowanie. "Po ptokach", jak to się mówi.

Przewaga w ligowej tabeli nie jest zbyt wielka, ale mimo wszystko nie uważam, że układ jest przypadkowy. Od czasu rozpoczęcia przez Zidane'a swojej kariery trenerskiej, Real jest po prostu drużyną punktującą minimalnie lepiej - w poprzedniej kampanii odrobili przecież 4 z 5 punktów straty odziedziczonej po kadencji Beniteza. W Lidze Mistrzów także radzą sobie trochę lepiej; nie jest to dominacja, ale jednak udaje im się dotrzeć dalej (rok temu wygrali turniej, teraz są w finale). Obecny tytuł mistrzowski nie jest więc moim zdaniem żadnym przypadkiem, ale po prostu kontynuacją trendu.

Barcelona zdobyła niemal tyle samo "oczek", co rok wcześniej - jednak w tym samym czasie Real zrobił krok naprzód i zgarnął tytuł. Czy to zwiastun początku dominacji te j drużyny? Trudno znaleźć jakiś sensowny powód, dla którego ich obecny projekt miałby się rozsypać - kadra jest zrównoważona, transfery generalnie okazują się trafione, a młodzi zawodnicy dobrze rokują na przyszłość. Spójrzmy na przykładową jedenastkę stworzoną przez zawodników Realu do 25. roku życia, jaką prawdopodobnie będą mogli niedługo wystawić:

(brak bramkarza)
Carvajal - Varane - Vallejo - Theo
Llorente
Isco - Kovacić
Asensio - Morata - Vasquez

Zakładam tutaj, że James Rodriguez zostanie sprzedany - całkiem jednak możliwe, że Real wzmocni się transferami Davida De Gei oraz Kyliana Mbappe, co uzupełnia powyższą jedenastkę oraz daje gwarancję zabezpieczenia składu na długie lata (i dużo czasu na ewentualne modyfikacje). Najbardziej perspektywiczny zawodnik i moim zdaniem przyszły lider? Oczywiście Isco.
(w zestawieniu nie znalazł się Kroos... 27-letni zawodnik, prawdopodobnie jeszcze kilka dobrych sezonów będzie w najwyższej dyspozycji)


Jeśli chodzi o kadrę Barcelony, oczywiście również można ułożyć bardzo mocną drużynę z samych młodych zawodników:

ter Stegen
Roberto - Marlon - Umtiti - Digne
Samper
Gomes - Denis
Rafinha - Paco - Neymar

Kadrę być może uzupełni Coutinho. Trudno jednak nie zauważyć, że linia obrony nie jest aż tak przekonująca, jak ta Realu. Jeśli chodzi o pomocników, jest pewien problem z wprowadzeniem Sampera; także Gomes i Denis muszą pokazać trochę więcej, ponieważ na ten moment dość daleko im do poziomu Isco czy Kroosa. Neymar to naturalny lider tak zestawionej kadry.

Te dwie "jedenastki" możemy porównać także przez pryzmat przyszłej kadry reprezentacji Hiszpanii. W przypadku Realu, mamy na ten moment pięciu kandydatów: Carvajal, Isco, Asensio, Vasquez, Morata. Dodatkowo, czterech zdolnych zawodników jest bliżej lub dalej od dołączenia do Królewskich: de Gea, Vallejo, Llorente, Ceballos.
Jak to wygląda w Barcelonie? Przede wszystkim Roberto, później Denis oraz Paco. Być może także Samper i Deulofeu. Jak widzimy, lista wygląda trochę mniej przekonująco - Real po prostu jest w ostatnim czasie trochę skuteczniejszy, jeśli chodzi o sprowadzanie największych hiszpańskich talentów. Nie jest to może kluczowa sprawa, ale jednak posiadanie większej liczby reprezentantów niesie ze sobą pewien prestiż.

Co jest potrzebne Barcelonie, aby za rok odebrać Realowi tytuł mistrzowski? Oczywiście wciąż można liczyć na genialnego Leo Messiego, jednak trzeba aby drużyna odzyskała kontrolę i dominację w środkowej strefie boiska. Jak już kiedyś mówiłem, nie jestem przekonany, czy transfer Coutinho to strzał w dziesiątkę w tym przypadku - obym się mylił. Inną możliwością jest postawienie na Sergiego Roberto, ale w tym przypadku należy zdecydowanie wzmocnić prawą flankę - a zastąpienie Alvesa okazuje się być naprawdę poważnym wyzwaniem.

Niedługo oficjalnie poznamy nazwisko nowego szkoleniowca Barcelony i wiele wskazuje na to, że zaczynać się będzie ono na literkę "V". Przekonamy się też, jak zmieni się kadra. Na pewno potrzebne jest zwiększenie potencjału drużyny - nie zanosi się na to, by Real Madryt miał w niedalekiej przyszłości zauważalnie osłabnąć.

Pozdrawiam, Korbel

piątek, 19 maja 2017

Zaplanowany efekt czy zupełny przypadek?

Dzisiaj króciutki wpis, w którym chciałbym odnieść się m.in do poprzedniego tekstu Kacpra.

Spotykałem się i wciąż spotykam z licznymi opiniami, że Barcelona nie stawia na wychowanków, ponieważ "drugie takie pokolenie się już nie trafi". Wygłaszanie takich opinii uważam za potwarz w kierunku pracy Cruijffa, Koemana, Rijkaarda, Guardioli i innych - dlaczego? Otóż, moi drodzy, Barcelona Pepa to nie był efekt jakiegoś szczęśliwego wylosowania na loterii, dzięki któremu w szkółce pojawiło się akurat wielu dobrych piłkarzy. Nie licząc może Messiego (fenomenu na skalę historyczną; tutaj rzeczywiście było trochę szczęścia, ale także intuicja i wielka praca, by ten talent wykorzystać), cała grupa została po prostu przygotowana wobec ściśle nakreślonego i realizowanego przez lata programu. Nie da się "przez przypadek" stworzyć ekipy grającej najpiękniejszy futbol wszechczasów.

Oczywiście jestem w stanie zrozumieć pewne "wahania" w skuteczności La Masii jako źródła klasowych zawodników. Czasem po prostu tak jest: trafi się trochę słabszy rocznik, jeden z drugim zdolny zawodnik odniesie kontuzję, trenerzy się pomylą podczas dokonywania selekcji... zdarza się, to zrozumiałe. Problem w tym, że można w ten sposób wytłumaczyć jedynie krótkoterminowe "przerwy w dostawie prądu". Na przykład, jeden lub dwa sezony bez wprowadzenia jakiegoś wartościowego zawodnika do pierwszej drużyny - taką sytuację jestem w stanie bez problemu zaakceptować. Ale co jeśli już od dobrych kilku lat nie pojawia się praktycznie żaden talent? A jeśli już, to żegna się z Barceloną po krótkim czasie, lub nawet przed otrzymaniem realnej szansy? Nie uważacie, że taka sytuacja jest co najmniej alarmująca?

Rzekomym wytłumaczeniem obecnej sytuacji ma być na przykład postawa wychowanka, Sergi Sampera. "Dobrze, że się go pozbyli! Widać że jest słaby, w Granadzie nie daje rady...". Widzicie, w tym tkwi właśnie problem i różnica pomiędzy obecnym projektem, a tym Guardioli. Pep potrafił z nikomu bliżej nieznanego zawodnika grającego ówcześnie w trzeciej lidze uczynić podporę Barcelony i reprezentacji... gdzie byłby Busquets, gdyby nie dostał wtedy szansy? Ze swoimi warunkami fizycznymi i specyficznym pojmowaniem futbolu prawdopodobnie zagubiłby się gdzieś na poziomie drugiej ligi, lub być może w którejś z przeciętnych drużyn La Liga. Nikt "o zdrowych zmysłach" nie postawiłby na niego, mając w drużynie np. świetnego Yaya Toure. Jak się jednak okazało, to Pep miał całkowitą słuszność. Teraz takiej postawy brakuje, a brak wychowanków w składzie tłumaczy się milionem różnych powodów - szkoda, że rzadko kiedy po prostu zwyczajnym spapraniem projektu, na którym Barcelona zbudowała przed laty swoją pozycję.

Ostatnim "argumentem", który chciałbym poruszyć, jest rzekome wymądrzanie się po czasie. "No przecież nikt nie ma kryształowej kuli, kto mógł przewidzieć, że taka polityka transferowa i zrezygnowanie z niektórych wychowanków okaże się złym pomysłem?!?. OK, jasne, my oceniamy po fakcie (pomijając osoby, które miały wątpliwości już w momencie podejmowania danej decyzji). Tylko panowie, umówmy się: kto jak kto, ale akurat Barcelona powinna najlepiej wiedzieć, jak wychować i wprowadzić do drużyny odpowiedniego pomocnika. Powinna doskonale wiedzieć, czego potrzebuje. Powinna doskonale wiedzieć, jakim potencjałem dysponuje Thiago Alcantara. Przecież to najbardziej kluczowa sprawa jeśli chodzi o jej projekt sportowy, obsada drugiej linii! Teraz są dwie opcje: albo Barca ma jakiś genialny plan, dzięki któremu (mimo sprzedaży Thiago) w magiczny sposób odrodzi drugą linię - albo po prostu wszystko schrzaniła. Czas pokaże... ale ja niestety skłaniam się ku tej drugiej opcji.

Pozdrawiam, Korbel


czwartek, 18 maja 2017

Jak mogłaby wyglądać FC Barcelona, gdyby...


Czasami przychodzi czas na głębszą refleksję, ta spotkała i mnie. Zastanawiałem się, jak mogłaby wyglądać obecnie FC Barcelona, gdyby zarządzający postępowali po mojej myśli. Oczywiście, odniosę się tu wyłącznie do kwestii kadrowych i systemu gry, pominę tutaj niektóre aspekty wizerunkowe, jak na przykład splamiona koszulka, przez początkowo firmę filantropijną, która po pewnym czasie taka już nie była.


Abyśmy do wszystkiego doszli, krok po kroku, musimy cofnąć się w czasie, wyobraźmy sobie 2011 rok, krążą plotki, że Barcelona jest zainteresowana powrotem Cesca Fabregasa, na Camp Nou. Czy ten transfer był konieczny? Moim zdaniem nie. Naturalnie, nie umniejszam w niczym Fabregasowi, bo uważam, że jest świetnym pomocnikiem, na pewno znajduje się w TOP zawodników na swojej pozycji i notuje niesamowite statystyki, często nieosiągalne dla innych graczy, jednak jego powrót nie był aż tak konieczny. W kadrze pomocników, w sezonie 2010/11, znajdowali się:
- trzej defensywni: Sergio Busquets, Seydou Keita i Javier Mascherano, (który w końcówce tamtejszego sezonu zaczął grywać już na stoperze)
-dwoje środkowych: Xavi Hernandez i Andres Iniesta (jeden z nich ustawiony jako cofnięty rozgrywający, drugi bardziej wysunięty). 


W zimowym okienku, do pierwszej drużyny awansował świetnie spisujący się Thiago Alcantara. Powrót przysłowiowego syna marnotrawnego – według ojca dwóch braci Alcantara, Mazinho  – zablokowałby rozwój swego syna. Obsada pomocy Barcelony nie musiała mieć wcale tak wiele alternatyw, było trzech pewniaków i jeden Keita, który miał za zadanie wspomóc drużynę w końcówce meczu, a także odciążyć Hernandeza, bądź Iniestę. Pep Guardiola miał ten luksus, że szkółka Barcelony, La Masia, tętniła jeszcze życiem i mógł on wprowadzać do pomocy takich graczy, jak Thiago, Sergi Roberto, czy Jonathan dos Santos. Dawało to taki komfort, że ci trzej pewniacy, w kluczowym momencie sezonu, byli w optymalnej formie.


Cóż, transfer Cesca doszedł do skutku i mogliśmy pochwalić się istnym bogactwem w linii pomocy. Na wskutek tego, ówczesny agent Thiago, Pere Guardiola (tak, brat Pepa), wynegocjował z Barceloną, do 2013 roku, kontrakt, który miał pokazać, czy Blaugranie zależy na tym właśnie zawodniku. Zawierał on specjalną klauzulę, 90 mln euro, która miała się aktywować, po rozegraniu odpowiedniej ilości spotkań, jeśli warunki nie zostałyby spełnione, spadała ona automatycznie do kwoty opiewającej na 18 mln. Pep Guardiola umiał zagospodarować bogactwem w pomocy tak, że w sezonie 11/12 Thiago rozegrał odpowiednią ilość minut. Niestety, w kolejnym sezonie już tak nie było, najlepszy manager w historii klubu odszedł. Zastąpił go jego asystent, świętej pamięci Tito Vilanova, który niestety zmagał się z chorobą i nie był dostępny przez cały sezon. Wracając do Alcantary, we wspomnianym sezonie, jego ostatnim w stolicy Dumy Katalonii, nie rozegrał odpowiedniej liczby minut i klauzula automatycznie spadła do 18 mln. Wykorzystał to Pep Guardiola, który przejmował stery w Bayernie Monachium. Krąży plotka, że sztab szkoleniowy Barcelony ponoć nie wiedział o tej nieaktywowanej klauzuli. Sam Hiszpan twierdzi, że nikt z włodarzy się z nim nie kontaktował, aby przekonać go do pozostania w klubie.


Sezon 12/13 był przełomowy, już to jakiś czas temu pisałem, ponieważ to był moment, w którym o sile naszego zespołu powinni stanowić inni gracze, aniżeli Xavi, czy Iniesta. Zarządzający naprawdę sądzili, że Xavier i Andres będą grać wiecznie? To jest absurdalne myślenie, ale nie zdziwiłbym się gdyby tak naprawdę było. Xavi nie był już w tak optymalnej formie fizycznej, aby być w stanie grać na najwyższych obrotach w najważniejszych meczach sezonu, co świetnie wypunktował Bayern Monachium. 

W kolejnym sezonie, po odejściu wychowanka Barcy, nikt nie wypełnił po nim luki, a zarządzający nadal naiwnie wierzyli w nieśmiertelność geniuszu Creusa i Bladej Twarzy. Odpłaciło to się tym, że sezon zakończyliśmy bez żadnego trofeum, a najbardziej prestiżowe rozgrywki zakończyliśmy już w 1/4. Kolejne przekroczenie granic absurdu zapowiadał kolejny sezon, 14/15, kiedy to zawodnik, który ponoć miał być naszym "nowym Xavim", odchodzi z powrotem na wyspy. W jego miejsce przyszedł Ivan Rakitić, który niestety zawiódł moje oczekiwania.


Nad kolejnymi sezonami nie ma się, co rozwodzić, bo chyba nikt nie ma tak krótkiej pamięci. Przejdźmy zatem do przedstawienia mojej alternatywnej historii. Jak zapewne sami zauważyliście, skupiłem się wyłącznie na formacji pomocy. Tak, zgadza się, uważam, że jest to najważniejsza formacja, dlatego skupiam się na niej najbardziej. 

Wracając do mojego gdybania, od początku, jak już wspominałem, transfer Cesca nie był konieczny, trzeba było konsekwentnie wprowadzać starszego Alcantarę, a dziś stanowiłby o sile naszego zespołu. Nie sprowadziłbym na pewno takich pomocników jak: Song, Rakitić, Turan, czy Gomes. Poważnie bym się zastanowił nad transferami takich graczy, jak Isco, czy Kroos, którzy byli do wyciągnięcia za stosunkowo małe pieniądze. Jeśli jednak by się to nie udało, Sergi Roberto mógłby być kompanem Thiago Alcantary. Dziś taki zawodnik, jak Andres Iniesta, który de facto przeżywa to samo, co Xavi w 12/13, czyli nie jest już graczem mogącym wytrzymać fizycznie kluczowe mecze, co świetnie zobrazowały potyczki zakończone blamażami z PSG i Juventusem, mógłby być graczem wchodzącym często z ławki w celu wprowadzenia większego spokoju w poczynaniach zespołu. Z pewnością, taki przyszłościowy defensywny pomocnik, jak Samper, nie "kisiłby" się w Granadzie, a byłby świetną alternatywą dla Busquetsa. Zastanawiam też się nad karierą Jonathana dos Santosa, którego niestety męczyły kontuzje. Podsumowując, kadra pomocników, mogłaby wyglądać dziś tak: Busquets, Samper, Thiago, Roberto, Iniesta i ewentualnie ktoś z trójki: Fabregas, Isco, bądź Kroos. Najbardziej optowałbym za tym ostatnim.


Przechodząc do formacji obrony i ataku. Myślałem nad tym, że można by było kontynuować projekt z Marciem Bartrą. Transfery Alby, czy Umtitiego okazały się bardzo dobre i na pewno nie zamieniłbym ich na nikogo innego. Jednakże nie rozumiem transferu Digne, skoro w szkółce był świetnie spisujący się Grimaldo. Pozostaje kwestia prawego obrońcy, cóż, zobaczmy jak poczciwy Dani Alves prezentuje się w Juventusie, jestem pewien, że jakby włodarze klubu postąpili z nim należycie, to dziś nadal by stanowił o sile prawej flanki Barcelony. Jego zmiennikiem mógłby być kolejny wychowanek, Montoya, choć dobrze zapowiadającym się prawym obrońcą jest Palencia z Barcy B, którego również brałbym pod uwagę.


W formacji ataku mogę trochę niektórych zaskoczyć. Wbrew temu, co daje drużynie Neymar, nie opowiadałbym się za tym transferem, w takiej formie, w jakiej został przeprowadzony, dla mnie to bardzo uwłaczające. (Czyli łapówki, oszukiwanie DISu, itd) W kontekście Suareza, wydaję mi się, że mogliśmy go ściągnąć jeszcze w czasach gry w Ajaxie, z pewnością za o wiele mniejsze pieniądze. Jestem też przekonany, że taki świetny zmiennik, jak Asensio był na wyciągnięcie ręki. Zastanowiłbym się również nad koniecznością sprowadzenia Alexisa Sancheza, w sumie, Chilijczyk najbardziej drażnił skutecznością, ale myślę, że mogłoby to być do "wytrenowania". Zapewne zostawiłbym Pedro, epizod w Chelsea pokazuje, że ten piłkarz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.


Moja alternatywna propozycja mogłaby podtrzymać klub w miejscu, w którym jeszcze był w 2011 roku, czyli na piłkarskim szczycie, co więcej, koszt potrzebnych transferów wyniósłby góra 130-150 mln euro. Szkoda, że zmierzamy drogą "Galacticos" aniżeli tą, którą wyznaczył nam Johan Cruijff.


Odniosę się teraz do sposobu gry. Tutaj nie będę zbędnie przynudzał. Poruszę temat głównie pomocników i mam nieodparte wrażenie, że duet Thiago-Roberto, mógłby być porównywalnie świetny, co Xavi-Iniesta. Alcantara pełniłby funkcję cofniętego rozgrywającego, który operowałby głównie w środkowej strefie boiska, a Roberto pełniłby funkcje podobne do tych, co Iniesta. Mogliby często zmieniać się stronami, jak Xavi i Iniesta, wprowadzając zaskoczenie w szeregach rywala, jak na przykład w tej sytuacji:
Można też dywagować nad tym, czy nie zyskalibyśmy więcej w defensywie dzięki temu duetowi, notującemu świetne liczby w odbiorach, wygranych pojedynkach etc..


Dokonajmy wyboru. Wybieramy przedstawioną przeze mnie alternatywę, czy obecną sytuacje, gdzie na dobrą sprawę:
- na prawej obronie gra pomocnik
- w środku pola nie mamy możliwości skonstruowania trójki mogącej walczyć o największe cele
- wydaliśmy ponad 100 mln euro na wypełnienie luki po Xavim, a jak wyszło, wszyscy wiemy
- z upływem lat, Iniesta już nie jest w stanie grać całego meczu, co trzy dni, trzeba zatem szukać następców, ciekawe czy tak samo, jak w przypadku jego przysłowiowego brata?
- mając graczy za free, mogących być świetnymi zmiennikami NSM, oddajemy ich do innych klubów, kupując za to rezerwowego (!) za 30 mln euro
Najlepsze, że ja wcale nie koloryzuje, to wszystko było możliwe i wcale nie kosztowałoby tyle, co obecny projekt. Quo vadis Barcelono?


Pozdrawiam, Kacper

środa, 17 maja 2017

3 miliony dowodów spisku...

Przed chwilą zakończył się bardzo ważny - jeśli chodzi o rozstrzygnięcie losów tytułu mistrzowskiego - mecz Celty Vigo z Realem Madryt. Oczywiście nie zabrakło kontrowersji, a dla niektórych wręcz ostatecznych dowodów na niecny spisek Pereza, Tebasa i w ogóle całej hiszpańskiej piłki przeciwko Barcelonie.

Już to kiedyś przerabiałem... rewanżowe spotkanie 1/4 Ligi Mistrzów pomiędzy Realem a Bayernem. Mecz ten miał dowodzić "przepychania" Realu do zwycięstwa w turnieju - z czym, po analizie wszystkich błędów, nie mogłem się po prostu zgodzić.

Dziś historia się powtarza. "Macki Pereza" znów miały pójść w ruch. Jak było naprawdę? Chciałbym zacząć od komentarza napisanego w trakcie meczu i z niezrozumiałych powodów usuniętego przez moderację znanego serwisu:


Cóż, w tym właśnie jest problem. O błędzie na korzyść Realu krzyczało się bardzo głośno... gdy sędzia pomylił się w drugą stronę - jakoś tych komentarzy zabrakło. Taki stan rzeczy jest potęgowany przez fakt, że gdy już ktoś spróbował poruszyć ten temat (i nawet zebrał spore poparcie, jak widać powyżej), to jego wypowiedź została po prostu usunięta z serwisu. Czy łamała regulamin? Nie. Mam jednak podejrzenie, że zastosowano wobec niej podciągnięcie pod "prowokowanie" - w ten sposób dość łatwo pozbywać się niewygodnych opinii. Na szczęście my mamy screena ;)

W dalszej fazie spotkania doszło do kolejnej kontrowersji: Aspas został ukarany kartką za rzekome symulowanie, chociaż tak naprawdę był faulowany w polu karnym przez Ramosa. Jednak znów powtarza się zabieg stronniczego dobierania faktów pod teorie, ponieważ wcześniej (jeszcze w pierwszej połowie) sędzia nie dostrzegł dość oczywistego faulu na Benzemie (na linii pola karnego), później nie odgwizdano także możliwego rzutu karnego na Ronaldo. Sędzia zwyczajnie mylił się w obie strony (jak w meczu z Bayernem), jednak znów po przepuszczeniu przez soczewki "viscałebkyzmu" ukazuje się nam obraz kolejnego rzekomego "escandalo".

Wybiórcze dobieranie sobie "argumentów" już mnie nie dziwi. Błędy na korzyść Realu są rozdmuchiwane do niebotycznych rozmiarów, ale gdy skorzysta Barca, to temat dość szybko cichnie. Żeby nie być gołosłownym, daleko szukać nie muszę: zaledwie ostatni ligowy mecz Barcelony, Lucas Digne już na początku spotkania raz i drugi fauluje w taki sposób, że powinien zostać wyrzucony z boiska, ale sędzia okazuje się pobłażliwy i pozwala mu kontynuować grę - czy wspomniało o tym choć kilka osób? A przecież gdyby Barca grała niemal cały mecz w osłabieniu, to mogłaby mieć poważny problem z drużyną Las Palmas i być może nawet stracić punkty. W tym momencie Real mógłby już świętować mistrzostwo...

Odejdę teraz od tematu sędziowania... podobne zjawisko zbiorowego przekonania społeczności "kibiców" można było zaobserwować, gdy chodziło o legendę zdobywania punktów przez Real "fartem i w końcówkach". Pokutowało to przez długie miesiące... do czasu pojawienia się dokładnych wyliczeń, z których wynikało, że jeśli wziąć pod uwagę bramki zdobyte po minucie 85., to właśnie Barcelona zdobyła o wiele, wiele więcej punktów ligowych - a Real był wręcz na minusie... No i cóż, na pewien czas społeczność przyjęła te fakty, ale teraz - po kilku tygodniach - znów możemy poczytać o szczęśliwych końcówkach meczów Realu Madryt.

Nawet się nie łudzę, że mogę walczyć z tak stronniczym podejściem wielu "kibiców". Tak widocznie musi być. Jak rozumiem, najprościej jest zrzucić winę za niepowodzenia na sędziów, Komitet Dyscyplinarny, Tebasa i nawet zbyt długą trawę... my jednak wolimy nie szukać spisków tam gdzie ich nie ma, tylko skupić się na rzeczywistych problemach: np. niemocy taktycznej zespołu, braku odpowiedniej drugiej linii, itd. I przede wszystkim tego się spodziewajcie na naszym blogu.To niestety nie jest przypadek, że Barca po raz kolejny nie jest w stanie dotrzeć do finału LM, a teraz przegrywa ligę. Drużyna stoi w miejscu! A Real w tym czasie idzie naprzód i żadne płacze o sędziowanie tego nie zmienią - potrzebna jest odbudowa projektu sportowego Barcelony!

Pozdrawiam, Korbel

środa, 10 maja 2017

Już (prawie) znamy finalistów tegorocznej Ligi Mistrzów

Po wczorajszym rewanżowym spotkaniu pomiędzy Juventusem i Monaco, w którym górą okazali się być ponownie Turyńczycy, możemy już z bardzo dużą dozą pewności założyć, że tegoroczna edycja rozstrzygnie się pomiędzy Starą Damą i Realem Madryt. Królewscy do swojego meczu podchodzą dopiero wieczorem, ale przewaga w jakości gry oraz aż trzy bramki "zapasu" praktycznie przesądzają sprawę awansu do finału rozgrywek. Chciałbym się mylić, ale niestety wszystko na to wskazuje.

Jak oceniam szanse tych drużyn na sięgnięcie po trofeum? Obydwie prezentują się w tym sezonie bardzo solidnie: Juventus stosunkowo pewnie odprawił Barcelonę, a Real poradził sobie z zawsze groźnym Bayernem oraz rozbił Atletico. Osobiście nieznacznie większe szanse daję zawodnikom Zidane'a - dlaczego?

Wydaje mi się, że Juventus prezentuje styl gry odpowiadający Realowi. Ich obrona nie straciła zbyt wielu goli, jednak ma pewne problemy gdy musi bronić się przed atakami bocznymi sektorami lub stałymi fragmentami. Wystarczy prześledzić wszystkie trzy trafienia, którym nie zapobiegła obrona Juventusu w tej edycji Ligi Mistrzów: Sevilla strzeliła po rzucie rożnym i słabym wybiciu piłki zawodnika Juve, z którego skorzystał pozostawiony bez opieki napastnik; Lyon wykorzystał rzut wolny i po centrze wpakował piłkę do bramki z niewielkiej odległości; podobnie Monaco wczoraj, po rozegraniu piłki z rzutu rożnego, zawodnik przedarł się pod bramkę przy linii końcowej i wyłożył piłkę Mbappe. Wszyscy doskonale wiemy, że Real jest niezwykle groźny właśnie podczas gry skrzydłami, używając wrzutek na głowę lub tych zagrywanych niżej, oraz podczas stałych fragmentów gry.

Juventus w ofensywie wydaje się być drużyną podobną do Realu - lubią dośrodkowania, grę skrzydłami i kontrataki. Problem polega na tym, że Real naprawdę nieźle opanował sztukę neutralizowania tych zalet: dzięki pracy pomocników i jakości bocznych obrońców potrafi powstrzymywać ataki właśnie takiego typu.

Nie chciałbym jednak powiedzieć, że przewaga Realu jest dzięki temu znaczna. Styl gry może działać na jego korzyść, jednak odpowiednie przygotowanie taktyczne, dyspozycja dnia i łut szczęścia będą miały zapewne większe znaczenie. Procentowo, szanse oceniam na 60:40 na korzyść Madrytu.

Co jeśli Real Madryt sięgnie po puchar? Czy obrona Ligi Mistrzów to wyczyn większy, niż powiedzmy Tryplet? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Gdyby jednak Real Madryt wygrał także rozgrywki ligowe, skłaniałbym się ku przekonaniu, że jest to osiągnięcie w niczym nie ustępujące dokonaniu Barcelony z sezonu 14/15.

Dlaczego? Otóż kilka miesięcy temu Realowi udało się sięgnąć po Klubowe Mistrzostwo Świata. Może więc mieć na koniec sezonu aż trzy trofea. I choć KMŚ prawdopodobnie jest łatwiejsze do wygrania niż Puchar Króla (tradycyjnie wliczany do Trypletu), to znaczenie osiągnięcia Realu leżałoby gdzie indziej, w złamaniu dwóch wieloletnich prawidłowości: otóż, jak oczywiście wiemy, nikt nigdy nie obronił Pucharu Ligi Mistrzów; nigdy też nie udało się go zdobyć drużynie, która te kilka miesięcy wcześniej sięgała po KMŚ. Być może wynikało to z dodatkowego wysiłku, jaki należało w samym środku sezonu podjąć, wybierając się często na drugi koniec świata.

Idąc dalej z gdybaniem... co jeśli Real zwycięży w rozgrywkach Ligi Mistrzów trzykrotnie z rzędu? Takie dokonanie niewątpliwie przeszłoby do historii. Jedyna drużyna, która zbliżyła się do osiągnięcia tak wielkiego triumfu, to Barcelona Pepa Guardioli.

W każdym razie, wygranie trzech kolejnych edycji wymaga naprawdę genialnej formy utrzymanej przez długi czas, a nie tylko jeden sezon. Nie bez powodu nikt nigdy nie obronił LM - bardzo trudno jest wznieść trofeum, gdzie konkurencja jest olbrzymia, a jeden słabszy mecz często przekreśla wszelkie szanse. Real Madryt "przebudził" się po przejęciu drużyny przez Zidane'a i już po kilku miesiącach udało mu się wygrać finał. W tym sezonie utrzymali wysoką dyspozycję i dość pewnie zmierzają do Cardiff - czy w przyszłym sezonie będą jeszcze lepsi? I jaka będzie odpowiedź Barcelony?

Pozdrawiam, Korbel

PS. Ach, zapomniałem się... przecież już dawno udowodniono, że triumfy Realu to tylko fart, wrzutki, fart i na dodatek "przepychanie" przez sędziów, jak niby miało się to odbyć w starciu z Bayernem (pisałem o nim wcześniej)... czyli niepotrzebnie o tym wszystkim rozważam, nawet zdobycie LM trzy razy rzędu na nikim nie zrobi wrażenia, wiadomo ;)

PPS. Z pewnymi turbulencjami, ale ostatecznie dość pewnie Real - jak można się było spodziewać - rzeczywiście awansował wczoraj do finału rozgrywek. Czekamy na ostateczne starcie!

sobota, 6 maja 2017

El Clasico – to już nie to samo

Czekając na starcie dwóch odwiecznych rywali, wcale nie czułem tego, że zbliża się mecz z udziałem obydwóch zespołów, czym to było spowodowane? Prawdopodobnie tym, że Barcelona to już nie jest ta drużyna, którą pokochałem na zabój. Drużyna, posiadająca swoje wartości, własną filozofię gry, naznaczoną przez wybitnego Holendra, Johana Cruijffa, odeszła w niepamięć. Wcale nie przesadzam, obecny projekt całkowicie obrzydza te wartości i takie samo obrzydzenie powoduje u mnie, gdy przychodzi mi oglądać współczesną Blaugranę. Jednakże, ze swoją drużyną jest się na dobre i na złe. Niestety, jest to często bardzo mylnie odbierane. Nie powinno się to odnosić wyłącznie do samej wygranej w poszczególnym meczu, nie o to chodzi. Dobro klubu jest najważniejsze i temu dobru, z całego serca dopinguję.

Będąc szczerym, ostatnia wygrana w Gran Derbi była pierwszą, po której kompletnie nie byłem przepełniony radością. To zwycięstwo może okazać się pozornym poczuciem tego, że jesteśmy nadal wielcy i zaślepić oczy wielu sympatykom Barcy. Pisałem całkiem niedawno, że dla obecnie rządzących najważniejsze są wyłącznie wyniki, zwycięstwo z pretendentem do obrony Ligi Mistrzów brzmi wspaniale i może być pretekstem, aby nie dokonywać żadnych, głębszych reform.

Skąd wysnuwają się takie wnioski? Nie trzeba sięgać głęboko pamięcią, wystarczy sobie przypomnieć sezon 12/13 i upokorzenie przez Bayern oraz wygraną ligę, która była pretekstem do tego, aby nie przeprowadzić gruntownej rewolucji, ponadto pozbyto się największej perły La MasiiThiago – za bezcen. Tak może wyglądać i po tym sezonie, a jak jeszcze wygramy ligę, to Bartomeu i spółka dostaną niebywałego orgazmu. W mojej bardzo subiektywnej opinii najlepiej będzie, jeśli Barca zacznie przegrywać coraz częściej, to może jedynie sukcesywnie doprowadzić do dymisji współczesnego zarządu. Pewnie stąd wynikał mój kompletny brak radości po końcowym gwizdku.

Odnosząc się do samego meczu, to bezapelacyjnie, Man of the match dla Lionel Messi. LIO miał wczoraj 11 dryblignów, z czego 7 było udanych, zaliczył 46 podań, z czego 36 celnych i oddał 6 strzałów – dwa wylądowały w siatce. Najlepszy piłkarz w historii, ale on to udowodnił już bardzo dawno. Wyróżnić należy również Sergiego Roberto, który jasno dał sygnał, że jego miejsce jest w pomocy, a nie na prawej obronie.

Bardzo przykro jednak robi mi się z powodu tego, że praktycznie znowu D10S nam uratował wynik. Duma Katalonii wcale nie zdominowała Los Blancos, miała zaledwie 57,5% posiadania piłki i wykonała 539 podań, z czego 477 było celnych. W statystyce sytuacji bramkowych przeważał Real, 22 do 16.

Co może być ciekawe, w końcówce spotkanie, po czerwonej kartce Sergio Ramosa, Real stworzył aż dwa razy więcej okazji bramkowych, niż Blaugrana (6 do 3). Również pomimo przewagi w liczbie graczy, posiadanie piłki przez Barcę zwiększyło się o zaledwie o 1,1%. Liczby nie przemawiające za tym, jakoby to Real grał bez jednego piłkarza. Dodajmy jeszcze fakt, że Real przystępował do meczu, po wyczerpujących 120 minutach, na maksymalnej intensywności, rozegranych z Bayernem Monachium.

Odniosę się do tego, jak spisała się linia pomocy. Konkretnie do jednego zawodnika, Ivana Rakiticia. Co by tu dużo mówić? Ivan okazał się kluczowy w dwóch pierwszych bramkach, zdobytych przez Blaugranę. Zaliczył asystę przy golu Leo Messiego i oddał świetny strzał z dystansu. Chwila, moment... pomocnik, to nie napastnik, któremu możemy zapomnieć przeciętny mecz, bo zdobył gola, czy zaliczył asystę... Niestety, Rakitić poza tymi dwoma kluczowymi sytuacjami, nie wyróżnił się niczym szczególnym. Zaliczył zaledwie o kilka podań więcej od ter Stegena (49, 96% celności), z czego większość to podania do najbliższego partnera, czy do tyłu i raczej nie były one kreującymi grę. W defensywie zaliczył jeden przechwyt, raz wybił piłkę sprzed pola bramkowego i również raz zablokował atak rywali. Również można przyczepić się do jego mapy podań, która de facto prawie zawsze wygląda tak samo, więc tutaj akurat wina stoi po stronie trenera, ustalającego taktykę.
A tak prezentowała się jego heatmapa:

Co do tego przyczepienia, które kierowane jest bardziej do trenera, aniżeli samego Ivana, choć może sam nie ma takich zdolności, co też wydaje się bardzo prawdopodobne. Zacznijmy od tego, na jakiej pozycji gra Rakitić? Sugerując się jego mapami podań, czy heatmapami wychodzi na to, że gra na prawym skrzydle, ale jego statystki dryblignów szybko rozwiewają wątpliwości, że nie. Jego pozycja to środkowy pomocnik, w barcelońskim systemie – rozgrywający. Środkowy pomocnik, jak sama nazwa wskazuje, operuje głównie w środkowej strefie, nie bocznej. Oczywiście, każdy ogarniający choć trochę taktykę, wie, że często następują wymienność pozycji Rakiticia z Messim, przez co, to Messi rozgrywa akcje. Jest to kompletnie nietrafione, przez co tracimy prawą stronę przy przeprowadzaniu ataku.

Tutaj przedstawiam jeszcze odpowiednio, heatmap Busquetsa i Iniesty:

Oraz mapy podań w tej samej kolejności:
Zaliczyli odpowiednio: 82 (94%), 74 (93%) podań. W jakimś stopniu pocieszające jest to, że najwięcej podań w zespole miał pomocnik, o co z roku na rok coraz trudniej.

Wspominałem o ustawianiu się Rakiticia, jak spisała się cala drużyna? Zastanawiające może być ustawianie się Paco Alcacera. Tak to się prezentowało:
"Messi to skrzydłowy" – chyba nigdy tak wiele mitów, i to w tak szybkim tempie, nie upadło, jak za kadencji Luisa Enrique.

Co by więcej nie mówić w ramach podsumowania, mnie osobiście to zwycięstwo w żaden sposób nie ekscytuje i powtarzam, jest to moja bardzo subiektywna opinia. Zapewne jest to spowodowane moim przywiązaniem do wartości klubowych. W moim odczuciu, El Clasico straciło na swoim prestiżu i na pewno nie budzi takiego podziwu jak potyczki, chociażby w 2011 roku. Nawet pomimo tego, że wiele było chamstwa i nieczystych zagrań, ale jakoś miało to swój, niepowtarzalny klimat.

Pozdrawiam, Kacper



środa, 3 maja 2017

Wielki Real ośmiesza bezradne Atletico

Powiedzenie, że Atletico Madryt to taka dziwka Realu nie jest powiedziane w żaden sposób na wyrost. Niebywałe, ale takiej serii porażek z jednym zespołem, w ramach Ligi Mistrzów, nie ma żaden zespół. Od sezonu 13/14 włącznie, Atletico rok w rok ulega Realowi w najbardziej prestiżowych rozgrywkach. Jednakże pojedynki między tymi drużynami zawsze były bardziej wyrównane, aniżeli jednostronne. Nie było tak tym razem. Być może to jakiś fatum, który ma również Arsenal trafiający na Barcelonę lub Bayern i zawsze nie potrafiący zwycięsko wyjść z tej batalii.

Wczorajszy mecz dobitnie uświadomił, niektórych tylko utwierdził w przekonaniu, że Real Madryt to obecnie najlepsza drużyna na świecie. Nie zmieni tego fakt, że przegrali, mimo tego, że i tak stworzyli więcej okazji strzeleckich, z Barceloną. Nie zapominajmy, że Real był tuż po wyczerpującym, bo trwającym aż 120 minut, meczu z Bayernem, który zagrali na bardzo dużej intensywności. No i oczywiście, wielki mecz zagrał pewien genialny Argentyńczyk – Lionel Messi. Z bólem serca to powiem, ale Królewscy grają coraz bardziej milszą dla oka piłkę, o wiele bardziej niż Barcelona, która przecież z tego zasłynęła. Przede wszystkim, Real stał się kolektywem. Można im zarzucać, że zdobywają gole wyłącznie z wrzutek, proszę jednak zwrócić uwagę na to, jak wygląda przebieg akcji, zanim ta wrzutka zostanie zrealizowana.

Zawsze iście cudownym doświadczeniem było oglądanie Xaviego i Iniesty, którzy dystrybuowali piłkę z jednego skrzydła na drugie. Teraz podobne wrażenie, aczkolwiek nie tak cudowne, może powodować oglądanie takich wirtuozów, jak Kroos, czy Modrić. Świetnie wkomponowali się w koncepcję ataku pozycyjnego.

Wczorajsza rola Kroosa, czy Modricia była jednak inna, niż się spodziewałem. Real wyszedł bez nominalnych skrzydłowych, przez co Niemiec i Chorwat musieli wspierać odpowiednio Marcelo i Carvajala (w pierwszej połowie tylko, bo tuż po przerwie, został zmieniony przez Nacho). Potwierdzają to heatmapy obu zawodników.


Imponujące są ich statystyki podań, Kroos wykonał 104 podań, z czego 96% było celnych, a Modrić 83, z czego 94% celnych. Tak się przedstawiała ich mapa podań:


Pomimo braku nominalnych skrzydłowych, Los Blancos nastawieni byli na ataki skrzydłami, 46% ataków było przeprowadzonych lewą stroną, a 32% prawą.

Ich dominację nie tylko potwierdza posiadanie piłki, które wynosiło 62 do 38, ale także kolosalna różnica w sytuacjach bramkowych, 17 do 4. Rojiblancos pierwszy i jedyny celny strzał, oddali dopiero w 90 minucie meczu. Jak to mówią młodzi ludzie – masakracja.

Odniosę się teraz do indywidualnego występu Cristiano Ronaldo, o ile wiele można mu słusznie zarzucać, to jednak po zapoznaniu się ze specyfiką gry Realu, Portugalczyk wypełnia swoje zadania znakomicie. Chyba nie ma lepszego egzekutora od niego. Jeszcze nie tak dawno, relacja między bramkami Messiego i Ronaldo, w Lidze Mistrzów, wynosiła 11 do 2, teraz jest już tylko 11 do 10. To może tylko potwierdzać to, że Real staję się coraz lepszym zespołem. Rola Cristiano w zwycięstwa Realu może okazać się znikoma, jednakże należy ją docenić. Co by więcej nie mówić o Ronaldo, jego statystyki strzeleckie są uzależnione od tego, jak gra zespół. Zatracił już możliwość odwrócenia losów spotkania, gdy zespół jest w dołku. Nie jest to w żaden sposób krytyka, tylko przedstawienie obecnych realiów.

Podsumowując, Real jest już raczej pierwszym finalistą. Atletico raczej nie jest w stanie odrobić aż trzech bramek, musiałby się chyba wydarzyć cud, ale na pewno nie przy tak grających Królewskich.
Pozdrawiam, Kacper

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Szaleństwo na Bernabeu!

Pep Guardiola motywował kiedyś zawodników Barcy pokazując im m.in. sceny z filmu Gladiator. Przed meczem żartowaliśmy, że skoro w dzień przed meczem telewizja puściła właśnie ten film, to musi to być znak - i nie myliliśmy się.

Jednak to nie zwycięstwo po emocjonującym spotkaniu zapamiętałem najmocniej. Nie krwawiącego i wykrwawiającego rywali Messiego, nie jego jubileuszowe trafienie, nie parady bramkarzy i nie brutalność niektórych zawodników Realu.

Najbardziej mnie uderzyło zachowanie Realu i obraz gry w ostatnich minutach spotkania. Obrazki takie, jak sześciu zawodników "Królewskich" wychodzących do wysokiego pressingu przeciwko Barcelonie, grając w osłabieniu i mając naprawdę korzystny wynik - a zdarzyło się to tuż przed bramką ustalającą wynik spotkania. Zinedine Zidane powiedział, że czuli się dobrze i chcieli zdobyć kolejną bramkę, wygrać spotkanie. Szaleństwo?

Na pierwszy rzut oka, tak. Barcelona to niezwykle groźny przeciwnik, to oczywiste. Myślę, że 99,9% trenerów na miejscu Zidane'a nakazałoby swojej drużynie rozsądne cofnięcie się i zabezpieczenie tyłów, tak by dowieźć remis do końca meczu i utrzymać przewagę w lidze. Real tego nie zrobił i zapłacił za to wysoką cenę, bo po świetnej akcji Roberto i idealnym wykończeniu Messiego przegrał spotkanie.

Błąd? A może po prostu przejaw mentalności zawodników z Madrytu, która każe im walczyć do końca w każdym spotkaniu? Czyż to nie dokładnie taka postawa pozwoliła im zdobyć wiele cennych punktów? Jedno jest pewne: gdyby Real zachował się bardziej pragmatycznie, to nie obejrzelibyśmy fascynującej końcówki spotkania. Z mniejszymi emocjami spogladalibyśmy na zakończenie ligowych zmagań. Dzięki szaleństwu Madrytu wygrał futbol!

Jeśli chodzi o Barcelonę - nie ukrywam, w pewnym momencie byłem bardzo zły. Wykluczenie Ramosa, prowadzenie w spotkaniu, wydawałoby się: wszystko pod kontrolą. Tymczasem dopuściła Real do głosu, pozwoliła mu rozgrywać piłkę, wpuściła pod swoją bramkę. James przebiegł sobie przez pole karne bez większych problemów i wpakował piłkę do siatki z najbliższej odległości. I złość nie w pełni przeszła mi nawet po bramce Leo - sam fakt dopuszczenia do takiej sytuacji jest dla mnie naprawdę frustrujący. Gdzie podziała się Barca, która w takiej sytuacji klepałaby piłkę aż do szczęśliwego finału i nie pozwoliła nawet na nabranie nadziei swojemu rywalowi?

Spotkanie było ogólnie bardzo wyrównane. Real i Barcelona stworzyły liczne dogodne okazje i - jak przewidywałem - zadecydować miała skuteczność. Ostateczny wynik równie dobrze mógł być całkiem inny, tak naprawdę obie drużyny mogłyby np. roznieść rywala przewagą trzech lub czterech trafień i jakoś specjalnie bym się nie zdziwił. Cytując klasyka, zadecydowały detale. Ostatecznie to do Blaugrany uśmiechnęli się piłkarscy bogowie, a ich ulubieniec mógł urządzić sobie na Santiago Bernabeu suszarnię i rozwiesił koszulkę.

Oczywiście i tym razem nie mogło zabraknąć kontrowersji sędziowskich. Tym razem zyskał Real, Casemiro i Marcelo "się upiekło" i nie zostali wyrzuceni z boiska. W drugiej połowie sędzia liniowy w dwóch sytuacjach nie dostrzegł także pozycji spalonej ich zawodnika, choć obeszło się bez konsekwencji. Natomiast jeśli chodzi o błędy na korzyść Barcelony - na początku spotkania powinien być rzut karny, Umtiti minimalnie się spóźnił i zamiast w piłkę, trafił kopnięciem w szarżującego Ronaldo. Kontakt rzekomo był "lekki", ale:

a) nie istnieje w przepisach "kontakt zbyt lekki", albo jest faul albo nie ma;
b) jeśli w meczu z PSG na Suarezie dopatrywano się potrącenia i potwierdzano tym słuszność decyzji arbitra, to także tutaj stosujmy podobne zasady.

Z resztą, nawet stosunkowo słabe kopnięcie w takie miejsce może zaboleć i nie dziwię, że Ronaldo padł. Przy golu Casemiro oczywiście nie było spalonego Ramosa, natomiast wyrzucenie stopera Realu raczej słuszne, rozpoczął wślizg w sposób, który jednoznacznie wskazuje na jedno z tych bandyckich wejść obiema nogami, poprzedzone naskokiem dla nadania impetu. I choć wydaje się, że nawet nie trafił czysto w nogi Messiego, który z kolei na szczęście uniknął dużego niebezpieczeństwa, to nie zmieniło to decyzji arbitra. Surowej, ale raczej słusznej. Rozbawiły mnie natomiast teorie, że Ramos powinien być ukarany za klaskanie - przecież ewidentne było, że kieruje je w stronę Pique, więc nie mogło być nawet mowy o znieważeniu arbitra. Jedyna szansa na dodatkowe zawieszenie to ewentualna decyzja komisji, że ten wślizg zasługuje na karę większą, niż wykluczenie ze spotkania i jeden mecz przerwy (jak normalnie przy czerwonej kartce) - ale nie wydaje mi się to szczególnie prawdopodobne.

Pozdrawiam, Korbel

PS. Co ciekawe, wszystkie gole w tym meczu padły po uderzeniach lewą nogą ;)

środa, 19 kwietnia 2017

Wielkie kontrowersje po meczu Real Madryt - Bayern Monachium

Po wczorajszym awansie Realu do 1/2 finału LM najgoręcej komentowana jest oczywiście praca arbitra. Jak oceniam kontrowersyjne decyzje w obydwu meczach?

Pierwsze spotkanie (w Monachium) jest stosunkowo łatwe do oceny - błędów i sporów było niewiele. Najpierw ewidentnie niesłuszny rzut karny przyznany Bayernowi przy stanie 1:0 (nie został wykorzystany). Następnie wyrzucenie z boiska Javiego Martineza, decyzja surowa ale słuszna, druga żółta kartka pokazana za ewidentny faul powstrzymujący groźną kontrę. Poza tym podobno wydarzyła się sytuacja (nie wiem, niestety nie widziałem) w której niesłusznie pokazano spalonego i odebrano groźną sytuację Mullerowi.
Spotkanie może nie było poprowadzone przez sędziego w sposób idealny, ale moim zdaniem nie można powiedzieć że sędzia stanął jednoznacznie po którejś ze stron. Sprezentował Bayernowi rzut karny, ale później odebrał akcję Mullera - jeśli jednak przyjmiemy, że rzut karny to lepsza szansa na bramkę, to wszystko możemy zbilansować jeszcze dość surowym wyrzuceniem Martineza. Mecz więc "na remis", jeśli chodzi o sędziowanie.

To po wczorajszym spotkaniu rewanżowym rozpętała się burza. Jakie błędy popełnił moim zdaniem arbiter?

Na korzyść Realu:
- oszczędzenie Casemiro (być może powinien zejść z boiska już przy sytuacji z rzutem karnym, ale sędziowie troszkę odeszli od "podwójnego karania", nawet jeśli nowe przepisy odnoszą się tylko do bezpośredniej czerwonej kartki... tak czy siak, później za faul na Robbenie już ewidentnie powinien zostać odesłany do szatni);
- niesłuszny spalony odbierający sytuację Robertowi Lewandowskiemu (choć możliwe, że Polak był jednak minimalnie wychylony przed Marcelo).

Na korzyść Bayernu:
- oszczędzenie Vidala, który już na początku drugiej połowy powinien zostać ukarany drugą żółtą kartką;
- nieprzerwana akcja, po której "samobója" zaliczył Ramos - a Lewandowski był na spalonym;
- brak możliwego rzutu karnego na Ramosie (w pierwszej połowie).

Mamy więc 3 błędy na korzyść Bayernu i 2 na korzyść Realu Madryt... chyba, że policzymy oszczędzenie Casemiro jako dwa błędy, przy założeniu, że także przy rzucie karnym na Robbenie powinien obejrzeć żółty kartonik. Wtedy liczba błędów się wyrównuje. Na ten moment mamy więc albo "remis", albo to Real Madryt został skrzywdzony (patrząc na liczbę błędów).

Zawsze możemy też spojrzeć pod innym kątem - pierwszym "chronologicznie" błędem abritra było nieukaranie Vidala kartką za ostry faul na Casemiro w 48. minucie, więc na samym początku drugiej połowy (pomijam tutaj możliwy rzut karny na Ramosie, nie był to aż tak ewidentny błąd). Gdyby zawodnik Bayernu Monachium nie został w tym momencie oszczędzony (a jeśli domagamy się rzetelnego sędziowania, to powinna być kartka), to dalszy przebieg meczu byłby już niemal przesądzony. Tak długa gra w osłabieniu nie dałaby Bawarczykom praktycznie żadnych szans na uzyskanie dobrego wyniku i doprowadzenie przynajmniej do dogrywki.

Na oddzielny akapit zasługuje Arturo Vidal. Zawodnik ten jest znany z brutalności na boisku oraz ekscesów poza nim. Już na początku meczu rewanżowego wykonał zupełnie nieprawidłowy, chamski wślizg w nogę Isco. Od tyłu i bez możliwości sięgnięcia piłki. Moim zdaniem był to faul na "pomarańczową" kartkę (choć nie brak opinii, że powinien zostać wykluczony już wtedy), więc tym bardziej na początku drugiej połowy, po bandyckim zachowaniu, sędzia powinien pokazać mu "czerwień". Tymczasem nawet po jeszcze następnym faulu (gdy się już doigrał) i wyrzuceniu z boiska widziałem wpisy broniące tego zawodnika - paranoja... szczególnie, że powtórki pokazały, że rzeczywiście najpierw trafił wślizgiem w stopę Asensio.
Jeśli w swojej nienawiści do Realu i żądzy wykazania spisku posuwamy się do tego, że pośrednio bronimy zawodnika-bandytę, to coś naprawdę poszło tutaj nie tak.

Jak widzimy, nawet przy założeniu że liczba błędów była podobna dla obu zespołów, to Real Madryt najprawdopodobniej stracił więcej - został zmuszony do rozegrania dogrywki, co może mieć wielkie znaczenie w obliczu nadchodzącego el Clasico. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że nie doszłoby do niej, gdyby sędzia podejmował tylko słuszne decyzje.

Jeśli już mowa o dogrywce... tutaj oczywiście także doszło do sporych kontrowersji, m.in. dwa trafienia Ronaldo gdy był na pozycji spalonej. Nie zgadzam się jednak z dość powszechnie wygłaszaną opinią, że jeszcze przy stanie 2:1 Casemiro "nurkował" po kontakcie z Boatengiem w polu karnym. Moim zdaniem, jeśli wcześniej przyznano rzut karny za faul na Robbenie, to podobna decyzja powinna zostać podjęta także tutaj. Boateng nie trafił w piłkę i mimo wszystko wykonał ruch, w wyniku którego zablokował drogę Brazylijczykowi.

Mamy więc - moim zdaniem - 2 błędy na korzyść Realu i 1 na korzyść Bayernu. Mimo wszystko także i tutaj "kryterium chronologii" wskazuje, że pierwszym w kolejności był ten na korzyść Bayernu - rzut karny w tym momencie całkiem odmieniłby losy dogrywki.

Jaka jest moja ocena całego dwumeczu? Oczywiste jest, że sędziowanie było albo takie sobie (pierwszy mecz), albo wręcz katastrofalne (rewanż). Jednak jeśli dochodzimy do teorii spiskowych i rzekomego ustawienia wyniku przez Pereza? Bardzo daleki jestem od przyznania racji. Liczba krzywdzących błędów była bardzo podobna w przypadku obydwu zespołów (4:4 lub 4:5, zależnie od oceny sytuacji z Casemiro), natomiast "kryterium chronologii" wskazuje, że to wręcz Real Madryt mógłby się poczuć bardziej skrzywdzony. Jednoznaczne wskazanie, że sędziowie "przepchnęli" Real Madryt jest moim zdaniem niemożliwe, natomiast pójście krok dalej (nazwanie tego spotkania "Największą Kradzieżą" w historii LM) to już kompletny obłęd.

Oczywiście można by było mieć wątpliwości, gdyby to Bayern był w tym starciu drużyną zdecydowanie lepszą, a mimo to nie awansował. Gdyby tworzył więcej okazji, bombardował bramkę, a Navas miał ręce pełne roboty. Tymczasem sytuacja była... wręcz odwrotna. To Real częściej zagrażał bramce rywala i tylko wysiłki Neuera pozwoliły Bayernowi na utrzymanie się w walce prawie do samego końca. Sam fakt, że Monachijczycy oddali zaledwie dwa celne strzały, w tym jeden z karnego - mówi chyba sam za siebie. I nawet wykluczenie Vidala nie jest tutaj żadną wymówką, wszak doszło do niego dopiero w 83. minucie - do tego czasu Bayern miał wszelkie możliwości przechylenia szali na swoją stronę. Szkoda, że jedynie po rzucie karnym oraz kuriozalnym zachowaniu Ramosa potrafili doprowadzić do umieszczenia piłki w siatce Madrytu.

Podsumowując: jestem niemal na 100% przekonany, że mecz nie był ustawiony i nie ma o co robić rabanu. Niestety, awansowała drużyna lepsza i tyle.

Pozdrawiam, Korbel

piątek, 14 kwietnia 2017

Znieśmy ograniczenie wiekowe dla papierosów

"Rządowe rozwiązanie problemów są zwykle równie złe jak sam problem."
Milton Friedman

"Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju!"

Stefan Kisielewski

Jednym z powszechnych problemów, z jakimi bohatersko walczą socjaliści, jest palenie wśród młodzieży. Na stronie Ministerstwa Zdrowia znajdują się informacje o tym problemie, dla młodzieży, rodziców i szkół. Nie owijając w bawełnę, może ja przekażę Wam moją informację, a w zasadzie poradę, znieśmy ograniczenie wiekowe dla papierosów. Brzmi odważnie, prawda? Takie właśnie ma być.

MZ podaje jakże odkrywcze powody występowania tego problemu, czyli:
- zazwyczaj dlatego, że palą koledzy
- z ciekawości
- demonstracja dorosłości i przeżywanie buntu

Nic więcej dodawać nie trzeba, zgadzam się z tym, tylko, że ja patrzę na to kompletnie z innej strony. Odpowiedź znajdziemy w pierwszym i trzecim powodzie.
Zacznę od trzeciego, demonstracja dorosłości. Co takiego powoduje, że papierosy stały się "modne" wśród młodzieży? Ograniczenie wiekowe, oczywiście. Jeśli młodzieniec ma świadomość, że coś jest dla jego wieku niedozwolone, to i tak to zrobi. Nawet nie wiecie, jak bardzo jest to motywujące. Tak właśnie przeradza się to w nałóg. Spytajcie dorosłych, którzy palą, jak zaczynali. Notabene nie każdy musi się do prawdziwych powodów przyznawać.

Przejdźmy do pierwszego, zazwyczaj dlatego, że palą koledzy, (a koleżanki? cóż za dyskryminacja kobiet ze strony MZ!). Dokładnie, to też ma istotny wpływ. Nie każdy młodzieniec pali, bo chce się głównie poczuć dorosłym, ale też dlatego, że nie chce być gorszy od pozostałych rówieśników. 

Jakie informacje MZ ma do szkół? Odniosę się do niektórych z nich:

-skuteczne przekazanie informacji uczniom o całkowitym zakazie palenia obowiązującym na terenie szkoły
 
Nie ma co tego negować.

-zwrócenie uwagi dyżurującym nauczycielom na problem palenia tytoniu wśród niektórych uczniów
występujący w szkolnych toaletach oraz na otwartych terenach szkoły (boiska, place)

O kurde! jeśli jakiś nauczyciel przyłapie mnie na fajce, to z pewnością nigdy nie zapalę!
 
-Rozmowy z uczniem nt. obowiązującego prawa oraz następstw, które mogą mieć miejsce, jeśli uczeń będzie nadal palił (społecznych, zdrowotnych, ekonomicznych). 
Informację można przekazać, ale czy to coś zmienia?

-Rozmowy z rodzicami ucznia, przekazania im informacji o problemie

To jest dobre, MZ zakłada, że rodzice to idioci i nie wiedzą co może powodować palenie papierosów.

-Uczestniczenie ucznia w spotkaniu ze szkolnym pedagogiem i wychowawcą, na którym uczeń powinien przedstawić referat dotyczący szkodliwych skutków palenia tytoniu (np. w postaci: gazetki do gabloty, prezentacji dla klasy, przygotowania godziny wychowawczej) 

Uczestniczyłem w wielu takich referatach, czy happeningach, wraz z rówieśnikami, którzy palą papierosy – żaden z nich nie przestał palić.

-Poinformowania/ostrzeżenia o możliwości podjęcia przez wychowawcę decyzji o nieuczestniczeniu ucznia w najbliższym klasowym wyjściu do kina, teatru, wstępu na szkolną dyskotekę, czy wyjazdu na szkolną wycieczkę

Pozostaje się tylko złapać za głowę...

-Obniżenia oceny z zachowania

Jak wyżej.

Są tam jeszcze inne metody "walki", ale żadna tak naprawdę nigdy nie spowoduje, że ktoś przestanie palić. 

Moja propozycja rozwiązania jest bardzo prosta. Za jednym zamachem wyeliminujemy dwie przyczyny sięgania po papierosa. Zrobienie czegoś, co jest dozwolone dla twojego wieku, nie jest tak motywujące i nie poczujesz się w żaden sposób dorosłym, co za tym idzie, pierwszą przyczynę również zwalczymy. Na ciekawość niestety nie będziemy mieli żadnego wpływu.

Sądzę, że moja propozycja okazałaby się skuteczna. Mamy przykład kawy, na którą nie są nałożone żadne ograniczenia. Piją ją przeważnie dorośli, a jednak nie spotykamy się z problemem uzależnienia od kawy wśród młodzieży. To samo, po pewnym czasie, byłoby z papierosami. Oczywiście, młodzież, która obecnie pali, palić będzie, ale pomyślmy o przyszłych pokoleniach. 

Wyciągnijmy wnioski, ograniczenie wiekowe dla papierosów przynosi odwrotny efekt, od zamierzonego. Zaraz, zamierzonego? A może właśnie o to państwu chodzi? Nie mam co do tego żadnych złudzeń. Na papieros jest nałożony pewien podatek, akcyza. Jak podaje Ministerstwo Finansów, wynosi ona obecnie 206,76 zł za każde 1.000 sztuk i 31,41% maksymalnej ceny detalicznej. Jeśli moje rozwiązanie by zadziałało i występowanie tego problemu byłoby znikome, to straciłby na tym przemysł tytoniowy i ... rządzący. Tu jest sęk tego wszystkiego, więc nie spodziewajmy się, że jakiś socjalista zniesie to bzdurne ograniczenie.

Pozdrawiam, Kacper