niedziela, 4 czerwca 2017

Duodecima Realu Madryt

Wielkie nadzieje rozbudził we mnie wczoraj Juventus, po świetnie rozegranej pierwszej połowie finałowego spotkania Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt. Turyńczycy bardzo dobrze pracowali na całej długości i szerokości boiska, pressingiem zmuszali przeciwnika do błędów w rozegraniu piłki, a sami groźnie atakowali, zmuszając defensywę "Królewskich" do ratowania się przed stratą bramki. Szczególnie pierwsze 10 minut upłynęły pod ich dyktando. Niestety, wynik po 45 minutach nie był dla drużyny Allegriego idealny - w 20. minucie kontr-incydent w wykonaniu Realu zakończył się trafieniem Ronaldo. Na tę bramkę odpowiedział Mandżukić, cudownym strzałem z powietrza lobując bezradnego Navasa i wyrównując stan rywalizacji. Do końca pierwszej części gry wynik się nie zmienił, ale zapowiadało się wielkie widowisko...

I na nadziejach się skończyło. Z niewiadomych przyczyn, Allegri w szatni podmienił swoich zawodników na jakieś alternatywy alternatyw, natomiast Zidane natchnął podopiecznych wolą walki, napoił magicznym napojem oraz - przede wszystkim - uporządkował grę, całkowicie neutralizując zalety Juventusu. Madryt po przerwie zdominował spotkanie, odwracając przebieg wydarzeń na boisku. "Starej Damie" zabrakło zarówno sił, jak i pomysłu na przeciwstawienie się pressingowi i incydentom "los Blancos". Wystarczy wspomnieć, że przedstawiona w pewnym momencie statystyka drugiej połowy wykazała 61% posiadania piłki i 6 strzałów Realu, podczas gdy Juve nawet nie zagroziło bramce przeciwnika. Mecz był tak naprawdę już rozstrzygnięty, nawet przed trafieniem Casemiro na 2:1 - Real zaczął po prostu grać swoje, bawić się piłką i rządzić na boisku i wyłącznie katastrofa mogła odebrać im zwycięstwo.

Ponad trzy tygodnie temu pisałem, że styl Realu Madryt będzie bardzo trudny dla Juve - Turyńczycy moim zdaniem zbyt słabo bronią się przed incydentami bocznymi sektorami i Real mógł to wykorzystać:

http://placareial14.blogspot.com/2017/05/juz-prawie-znamy-finalistow-tegorocznej.html

I dokładnie tak się stało - aż trzy bramki padły właśnie po akcji skrzydłem i wyłożeniu piłki napastnikowi. Najpierw Carvajal, a później Modrić idealnie obsłużyli Ronaldo, pod koniec także Marcelo asystował Asensio. Gdybyśmy się uparli, identyczny scenariusz dostrzeglibyśmy przed trafieniem Casemiro: Benzema po swojej akcji na lewym skrzydle podał "na szesnaście" do Kroosa i padł strzał, po którym defensywa dość rozpaczliwie wybiła piłkę prosto pod nogi brazylijskiego pomocnika Realu. Zidane najwidoczniej dobrze rozpracował słabości Juventusu oraz świetnie wykorzystał zalety swoich piłkarzy: szybkość Carvajala, mobilność Modricia, drybling Marcelo, instynkt Ronaldo. Tak naprawdę prostymi środkami doprowadził do celu - cóż, w prostocie tkwi siła, a elastyczność taktyczna i wszechstronność zawodników w posiadanej kadrze ułatwia starcia z kolejnymi rywalami.

I tego właśnie (poza oczywiście skutecznością) zabrakło Barcelonie, gdy mierzyła się z Juventusem. Messi zajmował się głównie środkową strefą, tradycyjnie wykonując całą robotę pomocników, którzy niewiele wnosili do gry. Na prawej stronie pozostał osamotniony Roberto - cała strefa przez większość czasu była więc "jałowa". Juventus nie musiał zabezpieczać obydwu swoich flanek, mogąc skupić uwagę na najgroźniejszych Messim i Neymarze. I tyle wystarczyło! Barcelona zupełnie nie potrafiła się dostosować taktycznie, wciąż licząc że Messi - jak zwykle - załatwi sprawę swoim geniuszem. Niestety, tym razem to było o wiele za mało, a wykorzystujący nieskomplikowane metody kolektyw Realu Madryt okazał się o wiele skuteczniejszy, jeśli chodzi o forsowanie włoskiego muru defensywnego.

Tradycyjnie, słówko o pracy arbitrów. Tym razem prawie nie było się do czego przyczepić - może oprócz drobnych błędów, jak nieprzyznanie rzutu wolnego po możliwym zagraniu ręką przez Ronaldo (gdy bronił "w murze") oraz później za faul na Isco przed polem karnym (52. minuta, jeśli mnie pamięć nie myli). Dopiero przy stanie 1:3 miała miejsce szerzej komentowana akcja: wyrzucenie z boiska Cuadrado. Czy słuszne? Moim zdaniem jak najbardziej. Kolumbijczyk od momentu wejścia na boisko przejawiał skłonności agresywne: najpierw ostro zaatakował wślizgiem od tyłu Ronaldo (sluszna żółta kartka), chwilę później bezpardonowo szarżował wyprostowaną nogą (bez kary), by swój mały recital zakończyć zupełnie niepotrzebnym nadepnięciem Ramosa (druga kartka i bilet pod prysznic dla tego zawodnika). Oczywiście Sergio Ramos w teatralny sposób "umierał" po tym zagraniu co najmniej jakby został uderzony w szczepionkę... ale niespecjalnie zmienia to fakt, że Cuadrado zachował się debilnie i w sumie ostatecznie przekreślił szanse swojego zespołu.

Duodecima staje się faktem, Real zgarnia trzeci puchar w ciągu czterech lat i - jak już pisałem niedawno - niewiele zapowiada, by sytuacja miała się diametralnie zmienić. Nikt kluczowy z Madrytu nie odejdzie (ewentualne sprzedaże Jamesa, Bale'a i Moraty na pewno nie osłabią drużyny, ponieważ jej siła tkwi gdzie indziej). Barcelona może albo liczyć na szczęście, albo zrobić krok naprzód, by przerwać doskonałą passę Realu pod skrzydłami francuskiego szkoleniowca...

PS. Czyżby ktoś się włamał na naszego bloga i w moim tekście słowo "atak" zostało zamienione na "incydent"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz