Pep Guardiola motywował kiedyś zawodników Barcy pokazując im m.in. sceny z filmu Gladiator. Przed meczem żartowaliśmy, że skoro w dzień przed meczem telewizja puściła właśnie ten film, to musi to być znak - i nie myliliśmy się.
Jednak to nie zwycięstwo po emocjonującym spotkaniu zapamiętałem najmocniej. Nie krwawiącego i wykrwawiającego rywali Messiego, nie jego jubileuszowe trafienie, nie parady bramkarzy i nie brutalność niektórych zawodników Realu.
Najbardziej mnie uderzyło zachowanie Realu i obraz gry w ostatnich minutach spotkania. Obrazki takie, jak sześciu zawodników "Królewskich" wychodzących do wysokiego pressingu przeciwko Barcelonie, grając w osłabieniu i mając naprawdę korzystny wynik - a zdarzyło się to tuż przed bramką ustalającą wynik spotkania. Zinedine Zidane powiedział, że czuli się dobrze i chcieli zdobyć kolejną bramkę, wygrać spotkanie. Szaleństwo?
Na pierwszy rzut oka, tak. Barcelona to niezwykle groźny przeciwnik, to oczywiste. Myślę, że 99,9% trenerów na miejscu Zidane'a nakazałoby swojej drużynie rozsądne cofnięcie się i zabezpieczenie tyłów, tak by dowieźć remis do końca meczu i utrzymać przewagę w lidze. Real tego nie zrobił i zapłacił za to wysoką cenę, bo po świetnej akcji Roberto i idealnym wykończeniu Messiego przegrał spotkanie.
Błąd? A może po prostu przejaw mentalności zawodników z Madrytu, która każe im walczyć do końca w każdym spotkaniu? Czyż to nie dokładnie taka postawa pozwoliła im zdobyć wiele cennych punktów? Jedno jest pewne: gdyby Real zachował się bardziej pragmatycznie, to nie obejrzelibyśmy fascynującej końcówki spotkania. Z mniejszymi emocjami spogladalibyśmy na zakończenie ligowych zmagań. Dzięki szaleństwu Madrytu wygrał futbol!
Jeśli chodzi o Barcelonę - nie ukrywam, w pewnym momencie byłem bardzo zły. Wykluczenie Ramosa, prowadzenie w spotkaniu, wydawałoby się: wszystko pod kontrolą. Tymczasem dopuściła Real do głosu, pozwoliła mu rozgrywać piłkę, wpuściła pod swoją bramkę. James przebiegł sobie przez pole karne bez większych problemów i wpakował piłkę do siatki z najbliższej odległości. I złość nie w pełni przeszła mi nawet po bramce Leo - sam fakt dopuszczenia do takiej sytuacji jest dla mnie naprawdę frustrujący. Gdzie podziała się Barca, która w takiej sytuacji klepałaby piłkę aż do szczęśliwego finału i nie pozwoliła nawet na nabranie nadziei swojemu rywalowi?
Spotkanie było ogólnie bardzo wyrównane. Real i Barcelona stworzyły liczne dogodne okazje i - jak przewidywałem - zadecydować miała skuteczność. Ostateczny wynik równie dobrze mógł być całkiem inny, tak naprawdę obie drużyny mogłyby np. roznieść rywala przewagą trzech lub czterech trafień i jakoś specjalnie bym się nie zdziwił. Cytując klasyka, zadecydowały detale. Ostatecznie to do Blaugrany uśmiechnęli się piłkarscy bogowie, a ich ulubieniec mógł urządzić sobie na Santiago Bernabeu suszarnię i rozwiesił koszulkę.
Oczywiście i tym razem nie mogło zabraknąć kontrowersji sędziowskich. Tym razem zyskał Real, Casemiro i Marcelo "się upiekło" i nie zostali wyrzuceni z boiska. W drugiej połowie sędzia liniowy w dwóch sytuacjach nie dostrzegł także pozycji spalonej ich zawodnika, choć obeszło się bez konsekwencji. Natomiast jeśli chodzi o błędy na korzyść Barcelony - na początku spotkania powinien być rzut karny, Umtiti minimalnie się spóźnił i zamiast w piłkę, trafił kopnięciem w szarżującego Ronaldo. Kontakt rzekomo był "lekki", ale:
a) nie istnieje w przepisach "kontakt zbyt lekki", albo jest faul albo nie ma;
b) jeśli w meczu z PSG na Suarezie dopatrywano się potrącenia i potwierdzano tym słuszność decyzji arbitra, to także tutaj stosujmy podobne zasady.
Z resztą, nawet stosunkowo słabe kopnięcie w takie miejsce może zaboleć i nie dziwię, że Ronaldo padł. Przy golu Casemiro oczywiście nie było spalonego Ramosa, natomiast wyrzucenie stopera Realu raczej słuszne, rozpoczął wślizg w sposób, który jednoznacznie wskazuje na jedno z tych bandyckich wejść obiema nogami, poprzedzone naskokiem dla nadania impetu. I choć wydaje się, że nawet nie trafił czysto w nogi Messiego, który z kolei na szczęście uniknął dużego niebezpieczeństwa, to nie zmieniło to decyzji arbitra. Surowej, ale raczej słusznej. Rozbawiły mnie natomiast teorie, że Ramos powinien być ukarany za klaskanie - przecież ewidentne było, że kieruje je w stronę Pique, więc nie mogło być nawet mowy o znieważeniu arbitra. Jedyna szansa na dodatkowe zawieszenie to ewentualna decyzja komisji, że ten wślizg zasługuje na karę większą, niż wykluczenie ze spotkania i jeden mecz przerwy (jak normalnie przy czerwonej kartce) - ale nie wydaje mi się to szczególnie prawdopodobne.
Pozdrawiam, Korbel
PS. Co ciekawe, wszystkie gole w tym meczu padły po uderzeniach lewą nogą ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz